Jak liczą się osobodni w szpitalu?

4 wyświetlenia

Osobodni w szpitalu? Hmm, z mojego doświadczenia to trochę smutna statystyka. To taki sposób liczenia, ile dni spędziły osoby w szpitalu. Wyobraź sobie, każdy dzień pobytu pacjenta to jeden osobodzień. Z jednej strony, to ważne, bo pomaga szpitalom planować zasoby. Z drugiej, przypomina mi to o tych wszystkich ludziach, którzy potrzebują opieki i spędzają czas z dala od domu. Trochę się nad tym zawsze zamyślam.

Sugestie 0 polubienia

Jak liczą się te osobodni w szpitalu? Boże, serio? To takie… bezduszne, jakby liczyli ziemniaki, a nie ludzi. Z mojego doświadczenia, a widziałam już trochę, to smutna, cholernie smutna statystyka. Jeden osobodzień – to jeden dzień, który ktoś spędził w szpitalnym łóżku, z dala od bliskich, od normalnego życia. Wyobrażasz sobie? Moja babcia, pamiętam, leżała tam trzy tygodnie… to dwadzieścia jeden osobodni. Dwadzieścia jeden dni bez jej zapachu pierników, bez jej wieczornych opowieści. To nie tylko liczba, to kawałek życia, stracony w sterylnych ścianach.

A ile to tych osobodni jest w skali roku? Czytałam kiedyś, że w tym jednym tylko dużym szpitalu w mieście… no, nie pamiętam dokładnie, ale mówili o dziesiątkach tysięcy. Dziesiątki tysięcy dni straconych, przeżytych w bólu, w strachu, w samotności. I co z tym dalej? Pomaga to szpitalom planować? Tak, pewnie, ale… czy to naprawdę najważniejsze? Czy nie powinniśmy bardziej skupić się na tym, żeby tych osobodni było po prostu mniej? Żeby ludzie szybciej wracali do domów, do swoich rodzin?

Pamiętam moją koleżankę, której mały syn leżał w szpitalu przez miesiąc… trzydzieści osobodni. Czy ktoś zlicza jej strach, jej łzy, jej bezsilność? Nie. Zlicza się tylko te cholerne osobodni. I to mnie cholera rozdrażnia. To wszystko brzmi tak… suchowo, technicznie. A to przecież ludzkie życie, ludzki ból. A te liczby? One tylko to wszystko uśredniają, wygładzają… a prawdziwe cierpienie zostaje gdzieś zagubione, wśród tych wszystkich statystyk.