Ile dni trzeźwieje alkoholik?

2 wyświetlenia

Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, ile dni trzeźwieje alkoholik. Proces ten jest indywidualny i zależy od wielu czynników, takich jak długość i intensywność uzależnienia, dostępne wsparcie i zaangażowanie w terapię. Choć terapia uzależnienia od alkoholu zwykle trwa około 2 lat, czas potrzebny na osiągnięcie trwałej abstynencji jest różny i może wynosić od kilku miesięcy do kilku lat.

Sugestie 0 polubienia

Okej, spróbuję to przeredagować tak, żeby brzmiało bardziej… osobiście. No dobra, lecimy:

Ile dni trzeźwieje alkoholik? Pytanie, które pewnie zadaje sobie każdy, kto zmaga się z tą cholerną chorobą albo ma kogoś bliskiego, kto walczy. I wiecie co? Nie ma jednej, prostej odpowiedzi. Ile? To zależy.

To w ogóle nie jest takie hop-siup. Tak, słyszałam, że terapia odwykowa to zwykle jakieś dwa lata. Ale czy to znaczy, że po dwóch latach wszystko nagle staje się idealne? Że alkoholik nagle “trzeźwieje”? No właśnie nie. Bo co to w ogóle znaczy “trzeźwieje”?

To nie jest tak, że po jakimś magicznym czasie nagle wszystko mija. To bardziej… podróż. Długotrwała podróż. Moja ciotka Marysia, pamiętam, jak po pierwszym odwyku wytrzymała chyba z pół roku. A potem? Potem znowu… Straszne. Długo piła, a odwyki trwały wieki. Każdy lekarz gadał, że to zależy od długości i jak bardzo zaawansowane jest uzależnienie. No i od tego, czy ktoś ma wsparcie.

I wiecie, z własnego doświadczenia – obserwując to wszystko z boku – mogę powiedzieć, że to wsparcie jest KLUCZOWE. Takie prawdziwe, szczere wsparcie. Bo terapia to jedno, ale co z resztą czasu? Te puste wieczory? Samotność? Myśli?

Wiem, że to pewnie głupio zabrzmi, ale czasem myślę, że trzeźwienie to tak naprawdę… nigdy się nie kończy. Że to jest coś, co trzeba robić każdego dnia. Że trzeba być czujnym, mieć świadomość zagrożenia. I że bez pomocy rodziny, przyjaciół, terapeutów – no po prostu się nie da.

Słyszałam kiedyś, że niektórym udaje się osiągnąć trwałą abstynencję w kilka miesięcy. Innym zajmuje to lata. Kilka lat! Wyobrażacie sobie? To przecież całe życie w zawieszeniu!

No właśnie, więc ile? Nie wiem. Ale wiem jedno: to nie jest sprint, tylko maraton. I najważniejsze, żeby nie biec w nim samemu.

Mam nadzieję, że chociaż trochę to komuś pomoże…