Jak uwędzić kurczaka domowym sposobem?

6 wyświetlenia

Oj, uwędzić kurczaka w domu to nie lada wyzwanie! Najpierw, powolutku, jakieś 40 stopni – trzy godziny cierpliwego czekania na ten piękny aromat. Potem – lekko przymknąć, podnieść temperaturę do 60 i czekać, aż pięknie się zarumieni. Trzeba czuć ten moment, kiedy jest idealnie! To trochę jak magia, ale efekt… mniam! Palce lizać!

Sugestie 0 polubienia

No dobra, to ja Wam powiem, jak ja to robię z tym wędzeniem kurczaka. Wcale nie jest to takie proste, jakby się mogło wydawać, wiecie? O matko, ile ja się razy napatoczyłam na spieczonego na wiór albo niedopieczonego kuraka… A przecież chodzi o to, żeby był soczysty i ten dymny aromat… ach!

No więc, ja zaczynam tak powolutku. Naprawdę powolutku. Ustawiam ten mój domowy wędzarnik (taki przerobiony grill, wiecie, szału nie ma, ale działa!) na jakieś 40 stopni… I czekam. O rany, ile czekania! Trzy godziny, to minimum! Czasami wydaje mi się to wiecznością, ale to właśnie to powolne wędzenie daje ten… no, ten ten… głęboki smak. Pamiętam, jak raz się spieszyłam, podkręciłam temperaturę i co? Suchy jak wiór! Nigdy więcej!

A potem, jak już tak podwędzi się te trzy godziny, to delikatnie, wiecie, nie tak hop siup, podnoszę temperaturę do 60. I znowu czekam. Aż się zacznie rumienić. Ale to trzeba tak… na oko. Nie ma co patrzeć na zegarek co 5 minut. Trzeba czuć ten moment! Jak on już ma taki piękny, złoty kolor… to wtedy wiesz, że to jest to.

A wiecie, co jest najważniejsze? Dobre drewno do wędzenia! Ja lubię olchę, daje taki… hmm… delikatny, słodkawy posmak. Raz wzięłam jakieś tam, co tata miał w piwnicy, i wyszedł kurczak jak z popielnika. Brrr!

No i co? Wyciągam go, parzę go gorącym powietrzem i… mniam! Palce lizać! Naprawdę! Cała rodzina się zajada aż im się uszy trzęsą. A ja wtedy myślę sobie… czy to naprawdę ja to zrobiłam? No, może jednak mam w sobie trochę tej… no… magii kucharskiej, co?