Jak wyliczana jest szkoda całkowita?

Ojej, szkoda całkowita… brzmi strasznie, prawda? Sama pamiętam, jak się wtedy czułam, kiedy usłyszałam te słowa od rzeczoznawcy. Mój kochany, stary Fiat… kompletna ruina po stłuczce. Koszmar. Jak oni w ogóle to liczą, tę szkodę całkowitą? No bo jak?

Z tego, co mi wtedy tłumaczono, a potem sama doczytałam, chodzi o to, że koszt naprawy przekracza jakiś tam procent wartości auta. Zwykle, mówią, około 70%, ale to chyba zależy od firmy ubezpieczeniowej, bo słyszałam, że u kogoś znajomego było inaczej, chyba 65%, albo coś w tym rodzaju. Nie pamiętam już dokładnie. A w moim przypadku? No cóż, naprawa mojego Fiata, po tym, jak wjechał w niego jakiś nieuważny kierowca (a właściwie to kierownica!), kosztowała więcej niż samochód był wart. Prawda, że absurd?

Ten procent, to taki magiczny próg, po przekroczeniu którego ubezpieczyciel mówi “koniec, szkoda całkowita”. I wtedy dostajesz wypłatę, ale za auto, a nie za naprawę. Ile to jest? No właśnie, też się nad tym zastanawiałam. W moim przypadku to było mniej więcej tyle, ile kosztował ten Fiat w momencie zakupu, ale odjąć trzeba jeszcze amortyzację. Nie powiem, trochę mnie bolało, bo ten Fiat miał dla mnie sentymentalną wartość, a nie tylko finansową. Nie dało się go naprawić, ale to uczucie, że się go po prostu traci… ciężkie.

Więc, podsumowując: liczba, procent, jakieś tam rachunki… ale za tym wszystkim kryje się naprawdę dużo emocji. I straszna niepewność, co się zrobi dalej. Myślę, że warto dobrze przeczytać umowę ubezpieczeniową, żeby wiedzieć, co nas czeka. Bo te wszystkie % i cyferki mogą być niespodziewanie bolesne.