Jakie są skutki niskokalorycznej diety?

Ech, niskokaloryczna dieta… Sama kiedyś próbowałam, myślałam, że schudnę szybko i będę super. Ale co z tego? Pamiętam ten wieczny, gryzący głód… Serio, jakbym mogła zjeść konia z kopytami! A metabolizm? Zwariował kompletnie. Chudłam na początku, a potem… nic. Stoi w miejscu, jakby się obraził. Czytałam gdzieś, że to normalne, że organizm przechodzi w tryb oszczędzania energii, coś jak hibernacja u niedźwiedzi. No super, tylko że ja nie chciałam hibernować, tylko ładnie wyglądać!

A te wahania nastroju… Masakra! Raz euforia, a za chwilę płacz. Do tego dochodzą jeszcze te problemy… no wiecie… z miesiączką. Koleżanka mi opowiadała, że przez drakońską dietę miała z tym niezły bałagan. Straciła okres na kilka miesięcy. Przerażające, prawda? Przecież to ważne dla zdrowia, dla… no, dla ewentualnego macierzyństwa kiedyś tam. Ja na szczęście aż tak źle nie miałam, ale fakt, były jakieś nieregularności.

No i mięśnie… Znikały w oczach! A przecież ćwiczę regularnie. Bez sensu, prawda? Katować się na siłowni, a potem tracić tkanke mięśniową przez głodówkę. Gdzie tu logika? Wydaje mi się, że gdzieś przeczytałam, że przy deficycie kalorii organizm czerpie energię właśnie z mięśni. Chyba coś koło 70% z mięśni i tylko 30% z tłuszczu. Albo na odwrót? Nie pamiętam dokładnie, ale to było przerażające.

No i witaminy… Brakowało mi wszystkiego. Włosy wypadały, skóra sucha, paznokcie łamliwe. Koszmar! Dlatego w końcu poszłam po rozum do głowy i zapisałam się do dietetyczki. Ona mi wszystko ładnie wytłumaczyła, ułożyła dietę, żebym chudła zdrowo i bez tych wszystkich powikłań. I wiecie co? Działa! Powoli, ale skutecznie. Bez głodu, bez nerwów i bez uszczerbku na zdrowiu. Więc naprawdę, dziewczyny (i chłopaki!), nie eksperymentujcie z tymi drakońskimi dietaami. Lepiej zasięgnąć porady specjalisty. Naprawdę warto!